IVRP.pl Strona Główna IVRP.pl
polityka - militaria - kultura - podróże

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Przypominanie Ferdynanda Goetla...
Autor Wiadomość
filip
przewodniczący koła


Pomógł: 2 razy
Dołączył: 17 Wrz 2011
Posty: 693
Wysłany: Pią 20 Kwi, 2012 21:58   

Uważam, rze krawat firmowy "Salewa" mógłby być całkiem fajnym źródłem przychodów dla firmy, pod warunkiem zaistnienia odpowiedniego dress kodu. ;-)
_________________
Tutaj warto zrobić historyczny przytyk, że co drugi folksdojcz był real-polityk

http://www.corinfantis.pl/index.php?text=430
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pią 20 Kwi, 2012 23:10   

Dziw, że młodzieńcy nie wspinali się w pelerynach - wonczas na dzielni rządziło się w takim okryciu i z solidną lagą w garści. U Goetla można natrafić na sformułowanie "arcypeleryniarz".
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 10:18   

O rywalizacji pomiędzy bracią taternicką cd.

Cytat:
Lało. Lało dzień, dwa dni, tydzień. Co wieczora zbierali się Taternicy u Dzikiewicza i u Przanowskiego w komplecie. Co wieczora mówiono przy dwudziestu stolikach o sprawach taternickich, o problemach, o taternikach przy danych stolikach nieobecnych, „przeczuwając” u góry o taternikach przy danych stolikach nieobecnych, o ceprach, zadaniach turystyki i kandydatach na „bambus”. Omawiano głośno problemy, o których się nikomu nie śniło, a po cichu te, które miały „paść”.
Łowiono chytrym uchem słowa padające od stolika koryfeów. Uważano powszechnie, że ideałem taternika jest kierunek estetyczno-”kleteryzujący”, ale nie wierzono nikomu, że jest jego wyznawcą. W ogóle bawiono się doskonale.
Nareszcie wypogodziło się i było ładnie dzień, dwa dni. Co wieczora biegli taternicy do Dzikiewicza i Przanowskiego, aby się przekonać, czy którego nie brakuje. Co wieczora spostrzegali, że są w komplecie i wracali spokojnie do domu.
Aż dnia jednego zaniemógł jeden ze znacznych i nie zjawił się. Czekano godzinę z niepokojem, dwie z niecierpliwością, trzy z rozpaczą. W godzinie czwartej gruchła wieść, że nieobecny nosił się skrycie z zamiarem zrobienia poważnego problemu. W godzinie piątej zapłacono przy dwudziestu stolikach i opuszczono lokal z minami ludzi skazanych na śmierć.
Dnia następnego świeciły kawiarnie pustkami Taternicy poszli w góry.
Poszedłem i ja. Wytrzymałem bez nerwowego ataku arogancki wrzask budzika, obarczyłem plecy straszliwym worem, przez piersi narzuciłem linę, w rękę czekan i poszedłem. Spotkałem towarzyszy, z którymi łączył mnie problem w kawiarni poczęty; skonstatowaliśmy, że śliczny dzień. Zerknęliśmy łakomie ku zachodowi, skąd zwykle idzie deszcz i ruszyliśmy przez Krupówki z minami ludzi mających zabić cezara. Nie odpowiadaliśmy na ukłony podrzędnych znajomych, nie oglądaliśmy się za kobietami, uśmiechem pobłażliwym odpowiadaliśmy na słowa podziwu i zdumienia padające z ust przerażonych ceprów. Czuliśmy w sobie potęgę zbliżającej się chwili.
Wkrótce spotkaliśmy męża nam podobnego. Zminą jagnięcia zapytał, dokąd zdążamy. Jako ludzie w podobnych sytuacjach doświadczeni, oddaliśmy głos temu, co łgał nie zmieniając twarzy. Zaufany udzielił turyście wyczerpujących wiadomości o problemie dyskutowanym przez naszych konkurentów ze stolika sąsiedniego i pożegnał go z nieporównanie szczerym uśmiechem. Turysta oddalił się, rad, że wie, dokąd nie idziemy
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 21:52   

Znalazłem jeszcze zdjęcie olinowanej płci pięknej:

Wanda Jerominówna, narzeczona Karłowicza

_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 22:06   

bateria helska napisał/a:
ceprów

Ło, nie wiedziałem że to takie stare słowo. Nie wie kto, od czego pochodzi i co właściwie znaczy?
 
     
Igor44 
przewodniczący koła

Pomógł: 1 raz
Dołączył: 08 Paź 2011
Posty: 646
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 22:32   

Lekceważąco o niegóralach. L.poj. ceper. Etymologia - po słowacku teraz; przydomek nadawany przez górali naszych robotnikom słowackim na początku.
_________________
Albo Bóg albo utylitaryzm. Reszta jest retoryką. N.G. Davila
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 22:39   

 
     
Igor44 
przewodniczący koła

Pomógł: 1 raz
Dołączył: 08 Paź 2011
Posty: 646
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 23:09   

Proponuję Kopalińskiego. Nie Gugla.
_________________
Albo Bóg albo utylitaryzm. Reszta jest retoryką. N.G. Davila
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Nie 22 Kwi, 2012 23:14   

Prawdę rzekłszy, nie jestem pewien kto ma większy autorytet w zakresie języka słowackiego - Gugiel czy Kopaliński. "Ceper" jeśli ma znaczyć "teraz" brzmi wszelako bardziej z ruska, niż ze słowacka. Zresztą, huk wie, co to w XIX w. na Podhalu miało by być "język słowacki". Mogli to być równie dobrze zakarpaccy Rusini, ci "robotnicy słowaccy". Niech się zresztą Cyrus wypowie, hue hue hue.
 
     
los 
Banita


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 04 Mar 2003
Posty: 16893
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 10:17   

Cytat:
Powrócił tak urzeczony urokami paryskiego środowiska, tak obezwładniony ciężarem kultury zachodniej, że nie zdołał się już nigdy odnaleźć. Wypadek to nie tak rzadki, jak się sądzi. Gdym go po powrocie odwiedził w Zakopanem, gdzie przebywał chcąc ukończyć pracę o tektonice Tatr, siedział za stołem wpatrzony z lubością w namalowaną przed chwilą akwarelę. Na ścianach izby nie widać było wykresów geologicznych, a tylko reprodukcje z Luwru, szkice kawiarń paryskich, fotografię grobu Napoleona pod kopułą Inwalidów. (...) Zetknięcie z szczytowymi zagadnieniami kultury może być nieraz niebezpieczne dla natur ku temu nie przygotowanych. Norwidowski „głupi Słowianin” korzysta na Zachodzie, jeśli przyswoi sobie jego sceptycyzm; lecz nie podniesie się nigdy, jeśli padnie plackiem przed wielkim ołtarzem kultury.

Dziwne. Mieszkalem i pracowalem latami w Londynach, NJorkach, Paryzach, Wiedniach, Pizach, Sydneyach. Nie jako turysta ale jako jeden z nich. Kocham te miasta i do dzis teskie za wszystkimi, w ktorych akurat mnie nie ma. Nie da sie ukryc, jestem obywatelem swiata. Ale ani przez minute nie mialem watpliwosci, jak nazywa sie jego Stolica. Warszawa.
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 13:02   

Ignac napisał/a:
bateria helska napisał/a:
ceprów

Ło, nie wiedziałem że to takie stare słowo. Nie wie kto, od czego pochodzi i co właściwie znaczy?


Cytat:
Określenie ceper, powstało najprawdopodobniej pod koniec XIX wieku, kiedy budowano kolej do Zakopanego. Wówczas górale mianem ceprów nazywali budowniczych linii kolejowej pod Tatr, którzy przyjeżdżali pod Tatry z różnych stron Polski i nocowali u górali.
http://www.dziennikzachod...-2010,id,t.html
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 13:19   

bateria helska napisał/a:
Wówczas górale mianem ceprów nazywali budowniczych linii kolejowej

To cudownie, ale nie tłomaczy to, dlaczego na ten naprzykład nie nazwali ich "kredkami" albo "stonką" czy czymś tam jeszcze.
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 13:28   

Tłomaczy.
Cytat:
Etymologia wyrazu ceper nie jest znana. Najbardziej prawdopodobne z kilku przypuszczeń jest to, że wyraz ten wywodzi się ze słowa saper. Wyprowadzanie wyrazu ceper od jakiegoś rzekomego inżyniera o nazwisku Ceper, pracującego przy budowie kolei do Zakopanego, jest wymyśloną bajką, gdyż takiego inżyniera nie było, a ponadto wyraz ceper był znany na Podhalu zanim tę kolej budowano.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 13:30   

bateria helska napisał/a:
Etymologia wyrazu ceper nie jest znana.

No, i to jest końkret. To się nazywa twarde, sokratejskie postawienie sprawy.
 
     
los 
Banita


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 04 Mar 2003
Posty: 16893
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 14:22   

Takie a propos und by the way - czy zauwazyliscie, jak trudnosc sprawia nam tekst "nie mam pojecia." A ateistom to zupelnie przez usta nie przejdzie.
_________________
myśli nowoczesnego indyka
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 15:19   

I dochodzimy do przygód dramatycznych:

Cytat:
W roku 1909 moja wysokogórska pewność siebie została upokorzona. Lipiec i sierpień spędziłem dość ospale. Ocknąłem się dopiero we wrześniu. Wyczekawszy aż stają pierwsze jesienne śniegi, ruszyłem na dłuższą wyprawę w towarzystwie początkujących taterników, Władysława i Gustawa Jenknerów oraz Ryszarda Maluszki. Z nich tylko Władek, wypróbowany sportowiec, budził zaufanie. Na pierwszy ogień miała paść północna ściana Wielkiej Buczynowej Turni. Po przebyciu dość trudnego wstępu i paru przepaścistych płyt, stanąłem przed wyborem osiągnięcia grzbietu niezbyt trudnym kominem ku przełączce lub atakowania bardzo stromej i kruchej spaszty wprost na szczyt. Wybrałem drugie, nie bacząc, że właśnie górna część turni szkliła się zlodowaciałym śniegiem. Po trudnej bardzo wspinaczce nastąpiła katastrofa i wszyscy czterej, uwiązani na jednej tylko linie, zlecieliśmy w dół, nie na dno doliny, na szczęście, lecz do opuszczonego wcześniej komina. Wypadek ten przypisywałem zrazu poślizgnięciu się Gustawa na ośnieżonym „zachodziku”. Gdy jednak następni po nas taternicy, którzy na próżno usiłowali zdobyć szczytową basztę, powoływali się zgodnie na niezwykłą kruchość skały, gotów byłem przypuścić, że strąciły nas po prostu naruszone głazy. Jedyny świadek zdarzenia, Zygmunt Limanowski, idący tego dnia Orlą Percią, opowiadał mi potem, że w pewnej chwili doszedł go rumor spadającej lawiny kamiennej. Gdy osądził, że stało się coś złego – a widział nas uprzednio w ścianie – zaalarmował Ochotnicze Pogotowie Tatrzańskie. Odzyskawszy przytomność po godzinach, pojąłem z wolna co zaszło.
Maluszka leżał, nieżywy, z głową na moich kolanach. Władek zaledwie mógł się ruszać, doznawszy poważnego stłuczenia miednicy, Gustaw na pozór wyszedł z niewielkim szwankiem szczęki; błędny jednak uśmiech jego świadczył o wstrząsie mózgu. Kilkakrotny nasz sygnał alpejskiego S.O.S. pozostał bez odpowiedzi. Krótki wrześniowy dzień dobiegał końca. Obawa, że mroźna noc pozbawi nas resztek sił i, co groźniejsze, osłabi wolę działania, skłoniła mnie do podjęcia próby dostania się na szczyt Buczynowej Turni, a tym samym na Orlą Perć. Rankiem mógłbym był wtedy zaalarmować widoczne z Perci schronisko przy Pięciu Stawach Polskich.
Z ciężko poranioną głową zapuściłem się sam jeden, w szczytową ścianą. W jaki sposób, ociekając krwią, dostałem się w czarną noc pod sam szczyt, nie umiem wyjaśnić. O świcie znalazłem się w dogodniejszym nieco, choć przepaścistym miejscu. Z rozterki, jak wyzyskać resztkę sił, wybawiły mnie głosy drużyny Pogotowia, posuwającego się ku szczytowi. Lunatyczny mój popis zadziwił tak bardzo ratowników, że wyjaśnienia moje, skąd się wśród nich znalazłem uznali za objaw obłąkania.
Dziwnej tej nocy, gdy życie moje i pozostawionych w kominie Jenknerów wisiało na włosku, zdarzył się jeszcze jeden niezwykły wypadek. Drużyna Pogotowia, które było dopiero w zalążku, nie bardzo dowierzała opowiadaniu Limanowskiego. Wyszła nocą i znalazła się w Buczynowej Dolinie o drugiej nad ranem. Nie słysząc wołań, chciała już zawrócić, gdy w ścianie błysnął płomyczek. To Władek zapalał papierosa. Nikłe światełko zauważono i drużyna ruszyła pospiesznie na Orlą Perć.
Wypadek rozległ się szerokim echem po całej prasie galicyjskiej. Matka moja, która w tym czasie bawiła już we Lwowie, wzięła przy śniadaniu do ręki dziennik poranny, ujrzała na pierwszej stronie złowróżbną, a przesadzoną wieść i... zemdlała. Wszakże, w tydzień później, gdy doszły ją szczegóły o wypadku i fotografia moja nad szczątkami taternickiego rynsztunku, przesłała mi przekazem pocztowym dwadzieścia koron z krótkim dopiskiem: „na nową linę”. Różne są sposoby wychowania. Najlepszym jest ten, który podtrzymuje męstwo w obliczu porażki.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 10:31   

O okolicznościach śmierci Klimka Bachledy:

Cytat:
Pewnej mianowicie nocy podjechała do naszego domu na Krzeptówkach furka najęta przez pogotowie. W ścianie Małego Jaworowego utkwił jeden z przyjaciół moich. Staś Szulakiewicz. Wyruszyłem bezzwłocznie, aby dołączyć do innych. Punktem zbornym była Jaworzyna Spiska. Dojechaliśmy tam rankiem w jakiej takiej deszczowej pogodzie. Gdyśmy weszli w Dolinę Jaworową, rozpętała się jednak niebywała jak na sierpniowy dzień zawierucha śnieżna. Gdyśmy znaleźli się pod ścianą, wspinały się nią już trzy zespoły ratownicze. Tropem ukazanym przez Jarzynę, towarzysza wyprawy Szulakiewicza, podążała w górę najtęższa trójka taterników w osobach M. Zaruskiego, Henryka Bednarskiego i J. Lesieckiego. Towarzyszył im Klimek Bachleda, arcyprzewodnik, niezawodny w każdej okoliczności. Gdym podszedł do lewego filaru ściany, aby połączyć się z braćmi Świerzami, Zaruski, niewidoczny w śnieżycy, a jak się potem okazało bliski dogasającego Szulakiewicza, dał sygnał przerwania akcji i zejścia ze ściany.
Nie wszystkim to się udało. Bracia Świerzowie musieli nocować na urwisku. Chcąc ich podtrzymać na duchu, podchodziliśmy pod ścianę z pochodniami i krzepiliśmy ich rozmową. Nie widziałem w życiu równie zmęczonego człowieka jak Bednarskiego. Żelazny „Bednarz”, którego nie imało się niebezpieczeństwo, a tym mniej upadek ducha, podszedł do głównego ogniska, spojrzał na nas fosforycznie błyszczącymi oczami i rzekł krótko: „Piekło. Straciliśmy czucie.”
Nazajutrz rankiem zeszli wszyscy... prócz Klimka Bachledy. Jaworowy stał w nieruchomych już chmurach. Żadne wołanie, żaden znak życia nie dochodził z urwiska. Brakiem Bachledy nie przejmował się nikt. „Odłączył się od nas – opowiadał Zaruski – gdy postanowił przerwać poszukiwania. Puścił się gdzieś inną ścianą na skos ku przełęczy.”
Nazajutrz błysnęło słońce. Przybyła świeżo grupa przewodników, z Wojciechem Suleją Tylką na czele, weszła z kolei w ścianę. Przeżyliśmy porywającą chwilę, gdy trójka górali, uskrzydlona rzekłbyś białymi cuchami, darła się wzwyż po płytach błyszczących śnieżnym szkliwem. Po trzech blisko godzinach dostrzegliśmy sygnały Wojciecha... Jest... Nie żyje. Dramat poszukiwania Szulakiewicza zdawał się więc dobiegać końca; tym bardziej, że ktoś przybyły z przewodnikami opowiadał jakoby Bachledę widziano w Zakopanem. Ktoś inny znów donosił, że przy Morskim Oku otrzymano telefonem wieść z węgierskiej strony o przebywającym tam Klimku. Większość uczestników wyprawy ruszyła więc w drogę powrotną. Na piętrze Jaworowej Doliny minął nas spieszący w górę przewodnik Józef Ciaptak:
– Gdzie Klimek?... Coście zrobili z Klimkiem? – wołał, zły i niemal z rozpaczą. Bo Klimka w Zakopanem ani po węgierskiej stronie nie było. Zwłoki jego znaleziono pod załomem Jaworowego, roztrzaskane i obnażone.
Opisuję ten wypadek nie bacząc na liczne i dokładne o nim, sprawozdania. Z śmiercią Bachledy skończyła się bowiem era wielkich przewodników: Brzegi, Roja, Tatara, Wali. Prawda, że pozostali przy życiu Suleja Tylka, Gąsienica Tomków czy Jędrzej Marusarz dorównywali tamtym jako towarzysze wyprawy; Bachleda był jednak ostatnim i największym zarazem przewodnikiem-zdobywcą.
Przespawszy noc na cementowej podłodze papierni w Jaworzynie Spiskiej, nie mam odwagi podejść do rodziców Szulakiewicza, którzy przybyli ze Lwowa zabrać zamarzłe ciało jedynaka
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Śro 25 Kwi, 2012 00:05   

Porażający opis późniejszych losów taterników:

Cytat:
Dziś, gdy mam fotografię z jubileuszu Sekcji Turystycznej, raz jeszcze sprawdzam, jacy to ludzie byli mymi towarzyszami i czym się w późniejszym życiu wykazali. O losach niektórych z nich wiem niewiele. Lecz oto Drewnowski, elektryk, późniejszy profesor politechniki. Kilka lat spędził w obozie koncentracyjnym w Dachau. Janusz Żuławski: dziennikarz, ofiara Gestapo, Korniłowicz: pułkownik, zięć Henryka Sienkiewicza; zamordowany w Katyniu. Stefan Komornicki: kustosz Muzeum Czartoryskich, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zmarł z wyczerpania po zwolnieniu z Sachsenhausen. Wanda Jerominówna: zamordowana w obozie Mauthausen. Przewodnicy Klimek Bachleda i Gąsienica „Siajny” giną w górach. A nie ma tu przecież ani Zaruskiego (zmarł w więzieniu NKWD w Chersoniu - przypis mój, b.h.), ani Bednarskiego (zamordowanego w Oświęcimiu), ni M. Lesieckiego, który padł jako żołnierz I brygady Legionów. Jeśli zaś chodzi o rangę umysłową to przecież był członkiem Sekcji i słynny fizyk Marian Smoluchowski. Był nim również wybitny pisarz, Jerzy Żuławski. Niezgorszą, widać, była ta „romantyczna” gwardia tatrzańska.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Czw 26 Kwi, 2012 00:36   

O sile folkloru:

Cytat:
Krzeptówki były w owym czasie „siedzibą” czysto góralską, a my w nich jedynymi gośćmi. Naprzeciw Zaryckich stała „na brzeżku” słynna karczma „Pod Giewontem”. Właściciel jej, zwalisty Tellerman, zwany przez górali „Talimanem” władał właściwie jednym tylko językiem, góralskim. Nie minął tydzień, a usłyszeliśmy, jak to karczma „chodzi” od bitki. Gdy matka zamknęła dom na klucz, gazda nasz wystąpił w karczmie jako rozjemca i spuścił głównych zabijaków po schodach w dół. Nabrałem zaufania do krzepy swego gospodarza, lecz nie pozbyłem się strachu, boć jak tu obcować z ludźmi, którzy podśpiewywali sobie:

Abo mnie zabijom, abo ja kogosi
Bo mi się cupryna do góry podnosi.

lub też:

Chłopiec ja ci chłopiec,
Bijał ci mnie ociec.
Teraz już nie bija
Bom go prasnoł o piec
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Czw 26 Kwi, 2012 23:26   

Obrochty vs. Polankowe:

Cytat:
Staszek Obrochta, jeden z licznych synów Bartusia, miał córkę Marynkę. Uczuciowa a uparta dziewczyna upatrzyła sobie niemiłego ojcu Jędrka Polankowego. Po wielu domowych burzach postawiła na swoim i Staszek przyszedł do mnie z prośbą, abym przyjął godność starosty ślubnego i poprowadził pannę młodą do głównego ołtarza, pokłoniwszy się wprzód ołtarzom bocznym. Przy sposobności nie omieszkał mi powiedzieć wszystkiego, co myśli o Jędrku i rodzinie Polankowych. Że Jędrek pijak i leń, a Polankowie to dziady; gdzie im do Obrochtów! Że o Marynkę pytał młynarz z Jurgowa, a ona nic tylko do Jędrka. „Niechże mo cego fciała”. Na drugi dzień zjawił się stary Polankowy. Prosił na wesele. I znów posypał się łańcuszek wydziwiań, tym razem na Marynkę i Obrochtów. Ze dziwce wypłakało sobie tylko Jędrka. Chłopak, wiadomo, śwarny i mógł wybierać gdzie chciał. A Stasek Obrochta powinien cicho siedzieć na Krzeptówkach, bo się tu wkręcił ino przez ożenek z jedynaczką po Zaryckim. A ojciec jego pijak i grajek. Patrzy ino, co mu panowie rzucą do skrzypiec.
Ślub, a co ważniejsze, i wesele odbyły się sprawnie i spokojnie. Coś tam jednak musiało wisieć w powietrzu między Obrochtami a Polankowymi, gdyż na weselu pilnowało porządku dwóch znanych siłaczy Staszek Wawrytko i Józek Stopka z Młaki zwany „sucha rączka”
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pią 27 Kwi, 2012 20:58   

O honorze kompanii wyskogórskiej:

Cytat:
Zabawniej może jeszcze wyszło z Jędrkiem Krzeptowskim, synem wspomnianego Jędrzeja. Zaciągnięty do wojska, wstąpił, rzecz prosta, do oddziału wysokogórskiego Dywizji Podhalańskiej. Sprawny żołnierz i służbista, został rychło podoficerem. Oddział, w którym służył, kwaterował na Kirach, opodal Doliny Kościeliskiej. Zdarzyło się pewnego dnia, że w pobliskim Witowie było wielkie wesele. Kilku swojaków z oddziału Krzeptowskiego dostało wychodne na całą noc i poszło do Witowa pohulać. Dowódca oddziału, porucznik czy kapitan, prysnął zabawić się nocą w Zakopanem. Odpowiedzialnością służbową za oddział obciążył Jędrka. Wojacy, którzy poszli na wesele, nie spodobali się widocznie miejscowym, gdyż wrócili na Kiry z raportem, że ich w Witowie obrażono i wygnano z weseliska. Po krótkiej walce wewnętrznej, Jędrek postawił pod broń cały oddział, wyruszył na jego czele do Witowa, wyrzucił wszyściusieńkich weselników na dwór i kazał im w deszczu i pod bagnetami stać, aż powróci dowódca. W późniejszej przeprawie z władzami (a sprawa oparła się przez pułkownika Wieniawę, aż o marszałka Piłsudskiego) Jędrek wyszedł obronną ręką. Honor żołnierza, jak twierdził, i to jeszcze kompanii wysokogórskiej, musiał być pomszczony.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Sob 28 Kwi, 2012 18:50   

O urokach studiowania w Wiedniu:

Cytat:
Jest rzeczą wiadomą, że w pewnych okresach dziejów młodzież uczy się pilnie, a w innych niedbale; pokolenie pracowite zdaje się odrabiać opieszałość swych poprzedników. Wymagania władz szkolnych też nie bywają jednakie. Surowe prawa stosowane dziś w szkołach wyższych, za tamtych czasów były tak jak nieznane. Złota wolność uniwersytetu oznacza nie tylko nienaruszalność studenckiej swawoli, ale i możność korzystania w czasie długotrwałych studiów z pomocy i ułatwień uniwersyteckich jak długo kto chciał. Do poszczególnych egzaminów można było przystępować aż do znudzenia profesora, który koniec końców machał ręką i stawiał notę „dostatecznie”. Przejęty od Greków pogląd, że szkoła wyższa jest świątynią nauki miał niewiele wspólnego z dzisiejszą wytwórnią fachowców. W świątyni tej dojrzał niejeden wielki umysł, ale i wałęsało się wielu uświęconych próżniaków. Tytuł „żelaznego” studenta, a był nim nie tylko długowłosy marzyciel, lecz i brzuchaty piwosz, nie przynosił ujmy nikomu. Ulica arcyliberalnego Wiednia honorowała właściciela legitymacji studenckiej tytułem „Herr Doktor”; zaś policjanci i urzędnicy tylko w ostateczności dawali odczuć studentom, że w lekkomyślnym Wiedniu istnieje także i władza.
Wyrozumiałość ramienia policji odczułem zaraz na wstępie, w dniu imatrykulacji. Wysłane na nią delegacje „burszów” wszech-niemieckich i tych spod znaku „christlich soziale” wysłuchały, owszem, przemówienia rektora, lecz po skończonej uroczystości wszczęły bójkę, która się przeniosła za bramy Politechniki i dalej aż w głąb Karlsplatz. Uważając, wraz z paru świeżo przybyłymi Polakami, że trzeba i nam działać, wstąpiliśmy w bitewne szranki. Nie rozumiejąc, kto kogo bije i dlaczego, podważyliśmy stojącą pod Künstlerhaus kadź z deszczówką i obryzgaliśmy wodą kordon policjantów.
– No, no... wcześnie panowie zaczynają – zauważył komisarz, gdy nas doprowadzono do urzędu. I na tym poprzestał.
Do kawiarni „Museum” weszliśmy jak zwycięzcy; a kiedy usłyszałem od kelnera: „jakżeż tam poszło, panie doktorze?” – poczułem się panem stworzenia
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pon 30 Kwi, 2012 17:15   

O relacjach studencko-policyjnych:

Cytat:
Nie obeszło się, rzecz prosta, i bez burd. Gorętsze kończyły się w komisariacie. Pięć koron była to najmniejsza kara pieniężna za naruszenie porządku. Za awanturę następną – dziesięć, i dalej aż do stu. Gdy zapobiegliwy chuligan osiągał rekord pieniężnej kary, a nie chciał jej zapłacić, powinien był ją odsiedzieć. Tak też i przyszła kreska na buńczucznego Adama Staniszewskiego.
– Wiecie co? – oświadczył raz w kawiarni. – Mam dosyć nachodzenia mnie przez szpiclów. Idę jutro odsiedzieć moje kary, i to na dwa tygodnie.
Zdumiał nas, gdyż niedościgniony w awanturach, był ponadto artystą w wodzeniu za nos policji.
Nie minęło trzy dni, gdy triumfujący Adaś zjawił się ponownie przy bilardzie.
– Wykręciłeś się jednak – zauważyłem.
– Gdzie tam! Odsiedziałem swoje. Rzecz w tym, że trzeba znać przepisy. Otóż: jest powiedziane, że skazany na areszt administracyjny ma prawo posyłać po obiad na miasto i ponadto ma prawo do jednej bomby piwa. Ile razy może posłać po jedno piwo prawodawca już nie napisał. Więc rozumiecie, posiedziawszy trochę, puściłem w ruch wszystkich policjantów. Za przyniesienie piwa otrzymywał każdy też po jednej bombie. Kiedy przyszedł na dyżur komisarz, posterunek był pijany. Komisarz przekreślił całą listę mych przewinień; oświadczył, bym mu się nie pokazywał na oczy i tak się rozłościł, że poszedł nawet ze mną na piwo
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Śro 02 Maj, 2012 02:25   

"Polonia wiedeńska czy polski Wiedeń?":

Cytat:
Pojęcie Polonii, jako rzeszy Polaków osiadłych poza granicami kraju, powstało w Ameryce. Z czasem objęło emigrantów naszych w Niemczech i Francji, w końcu wszystkie ich skupienia w szerokim świecie. Polacy osiedli w Wiedniu na przełomie wieków XIX i XX Polonią taką nie byli. Nikomu przecież nie przychodziło do głowy, aby w stolicy państwa o tak mieszanym składzie narodowościowym dbać o zachowanie polskości, której nic nie groziło. Zamieszkały w Wiedniu urzędnik Polak mógł być każdej chwili przeniesiony do Galicji. Nic nie stało na przeszkodzie, aby wysoki urzędnik austriacki, Tadeusz Rittner, pisywał utwory dramatyczne na przemian po niemiecku i po polsku i wystawiał je raz w „Burgtheater”, raz w teatrze krakowskim czy lwowskim. W Purkersdorf Ort mieszkał sobie pan Wohnout, radca dworu. Zajmowaną przezeń willę „Wanda” dekorował krakowski malarz Mehoffer. Syn pana radcy, Wiesław, kształcił się nie w Theresianum, do czego miał prawo, a w polskim gimnazjum w Wiedniu. O cóż chodziło panu radcy? Gimnazjum to nie podlegało austriackiemu ministerstwu oświaty, a Wydziałowi Krajowemu we Lwowie. Podręczniki więc były pisane przez pedagogów polskich, a profesorowie mianowani ze Lwowa. Oto ówczesna Austria! Gdy jeszcze dodamy, że syn pana radcy, znalazłszy się z kolei wraz z ojcem w Krakowie, został sekretarzem socjalistycznego związku murarzy, a w końcu dziennikarzem i literatem, otrzymamy zabawną linię rozwoju znamienną dla wielu umysłów, które wykluły się w cieplarni monarchii austro-węgierskiej.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Ignac
członek władz krajowych
na fot.: Tadeusz Reytan


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 08 Sie 2011
Posty: 7021
Skąd: Wiadoma rzecz - Stolica!
Wysłany: Śro 02 Maj, 2012 11:49   

Eeech... Przeminął panowania burszów czas, przeminął i nie wskrześnie... Skąd są te wiedeńskie obrazki? Poproszę więcej o czczej burszonadzie!
 
     
los 
Banita


Pomógł: 6 razy
Dołączył: 04 Mar 2003
Posty: 16893
Wysłany: Śro 02 Maj, 2012 11:57   

Czy nazwisko Wohnout tlumaczy sie jako Wymieszkaniec czy jako Spitalaj?
_________________
myśli nowoczesnego indyka
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Śro 02 Maj, 2012 13:19   

Ignac napisał/a:
Skąd są te wiedeńskie obrazki?

Z "Patrząc wstecz". Wszystko inne - jak dotąd - też.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Śro 02 Maj, 2012 23:15   

O studenckiej bitwie narodów:

Cytat:
Federalny ustrój Austrii nie zaznaczył się niczym osobliwym na gruncie wiedeńskim, póki nie zaczęli przybywać do stolicy studenci z budzących się do życia dzielnic obcojęzycznych. Świadectwem coraz to większych sprzeczności wewnątrz monarchii stały się bitki uliczne i wielkie burdy na terenie uniwersytetu. Pamiętam takie zdarzenie spowodowane przez Włochów, którzy tak jak nie lubią wojen, tak skorzy są do bójki. Rzecz zaczęła się na Grabenie, następnego dnia powtórzyła się na korytarzu uniwersytetu, gdzie jeden z „burszów” niemieckich uderzył w twarz skaczącą mu do oczu Włoszkę. Obecni Polacy dali krótką odprawę „burszom”, a następnego dnia tysiące studentów, Polaków, Chorwatów, Czechów, Słowaków i Włochów, wymaszerowały z wszystkich wyższych uczelni, aby obsadzić szczelnie rampę uniwersytetu i nie dopuścić do niego Niemców. Blokada, przeplatana gęsto bitkami, trwała cały dzień, aż rektor osobiście poprosił do siebie delegację przybyłych i nakłonił ich do opuszczenia gmachu. Nie obeszło się bez koncesji ze strony magnificencji. Uniwersytet następnego dnia miał być zamknięty dla wszystkich. Dzienniki przyniosły alarmujące sprawozdania o tych wypadkach, a jeden z nich nazwał je „bitwą narodów”.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Zazula 
przewodniczący zarządu o. p.


Wiek: 95
Dołączyła: 29 Lip 2011
Posty: 1817
Skąd: z drugiej strony okna
Wysłany: Czw 03 Maj, 2012 13:25   

Dzięki Ci wielkie, Baterio. Za przypominkę o Goetlu. Wart WIELKIEGO przypomnienia.
Znałam to nazwisko od dziecięctwa. Od Taty.
 
     
bateria helska 
NaczDyrDUPS
Yogibabu w trakcie leżakowania


Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 8566
Skąd: z Boforsa
Wysłany: Pon 07 Maj, 2012 23:57   

Cytat:
Zdarza się, że chyląca się do upadku potęga zakwita wdziękiem i radością życia, jak gdyby nie wiedziała, co ją czeka. W stolicy Austro-Węgier wszystko było wolno i wszystko uchodziło bezkarnie, z wyjątkiem jaskrawego przekroczenia prawa. Prawda, że w cesarskich pałacach Schönbrunn i Burg panował rygor najściślejszej w Europie etykiety; tenże sam jednak Franciszek Józef, legendarnie srogi póki u siebie, stawał się jednym z poczciwych wiedeńczyków, gdy parą siwków jechał przez miasto do pani Schratt na partyjkę „zechcyka” (sześćdziesiąt sześć). Ćmił cygaro Virginia, ulubione również przez fiakrów wiedeńskiego śródmieścia. Rzadko które miasto na świecie pobłogosławiła tak hojnie przyroda. Na wzgórzach Wiener Wald hodowano winogrona i pędzono z nich winko, kwaśne, bo kwaśne, ale bijące do głowy. W lasach Prateru osadziły się budy rozrywkowe i tanie winiarnie i piwiarnie. Co knajpa to damska orkiestra. I kiedy mniej wybredne a niecierpliwe parki poprzestawały na amorach w gąszczach Prateru, marzycielom otwierały się ścieżki pięknych wzgórzy Wiener Wald. Muzyczka, niekiedy ckliwa a zawsze posuwista, cichła u progu oper i sal koncertowych, gdzie Strauss i Lehar oddawali batutę wielkim dyrygentom jak Manier, Weingartner i Nedbal. Sale koncertowe wypełniała publiczność niekoniecznie z wyższych tylko sfer. Wiedeń był miastem naprawdę muzykalnym. Jeżeli w czasach moich chorował na Wagnera, to podobnie działo się na całym świecie.
Zaś kawiarnia... Ci, którzy pamiętają ją z Warszawy, kiedy to przy stolikach tłoczyła się rzesza rozprawiająca nerwowo o wydarzeniach dnia, o sztuce, polityce, skandalach – nie będą w stanie wyobrazić sobie nastroju kawiarni wiedeńskiej. Dominantami jej były znakomita kawa i pieczywo, gazety i bilard. Wygodne fotele i kanapy, szklaneczka zimnej wody, dopełniały całości. Sjesta, a nie wzmożenie wielkomiejskiego podniecenia, była zadaniem kawiarni. Prasa całego świata, podsuwana uważnie przez kelnerów, przypominała wiadomości nie zawsze tak błogie jak atmosfera miasta; przyjmowano je jednak protekcyjnie, w poczuciu mocnego za sobą zaplecza. A były nim nie tylko dzieje wielkiego rodu Habsburgów, lecz i pogodny barok naddunajski, niezachwiana jeszcze równowaga obcowania z przyrodą, obyczaj wreszcie odwieczny, którego przejawem w miarę gnuśnym, w miarę dobrotliwym, a przychylnym wszelkiemu stworzeniu, była słynna „Gemütlichkeit”
.
_________________
A. Gudzowaty w rozmowie z Michnikiem: "Jedni są w obozie amerykańskim, drudzy w rosyjskim, trzeci w brytyjskim, niemieckim, francuskim - k... - nikogo nie ma w obozie polskim."
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 13